Zmierzch ery spalinowej w Europie? Między rewolucją a ewolucją

Spis treści

Na drogach Europy wciąż dominują samochody z silnikami spalinowymi. Charakterystyczny warkot silnika, zapach benzyny na stacji – to dla wielu wciąż synonim motoryzacji. Jednak nad horyzontem tej ery od dawna zbierają się chmury, a Unia Europejska, z determinacją godną rewolucjonistów, wyznaczyła kurs na bezemisyjną przyszłość. Czy czeka nas gwałtowny przewrót, który zostawi za sobą miliony niechcianych pojazdów i rzesze bezrobotnych, czy też będziemy świadkami powolnej, acz nieuniknionej ewolucji?
Legislacyjny walec: Euro 7 i zakaz z 2035 roku
Sercem tej transformacji są dwa kluczowe akty prawne. Pierwszy to norma Euro 7. Po miesiącach gorących debat i lobbingu, ostateczna wersja okazała się mniej radykalna, niż pierwotnie zakładano. Nie wprowadza ona drastycznie niższych limitów emisji spalin dla nowych samochodów osobowych, co przyniosło ulgę wielu producentom. Jednak diabeł tkwi w szczegółach. Euro 7 po raz pierwszy w historii reguluje emisję cząstek stałych z hamulców i opon, co dotyczy również aut elektrycznych. Co więcej, wydłuża ona okres, w którym pojazdy muszą spełniać normy emisyjne, do 10 lat lub 200 tysięcy kilometrów. To sygnał dla rynku: samochody mają być nie tylko czystsze, ale i trwalsze.
Drugim, znacznie potężniejszym narzędziem zmiany, jest rozporządzenie zakazujące rejestracji nowych samochodów osobowych i lekkich dostawczych emitujących CO2 od 2035 roku. To de facto wyrok na tradycyjne silniki spalinowe. Choć prawo nie zakazuje handlu używanymi autami spalinowymi, jego cel jest jasny: skierowanie przemysłu i konsumentów na tory elektromobilności.
Decyzja ta wywołała w Europie prawdziwą burzę. Z jednej strony mamy entuzjastów ekologii i zwolenników szybkiej transformacji, którzy widzą w niej szansę na czystsze powietrze i uniezależnienie się od importu paliw kopalnych. Z drugiej – potężne lobby motoryzacyjne i kraje, takie jak Włochy czy Polska, których gospodarki i rynki pracy są silnie związane z produkcją komponentów do aut spalinowych, ostrzegają przed społecznymi i ekonomicznymi wstrząsami.
Głosy sprzeciwu i poszukiwanie alternatyw
Niemcy, motoryzacyjna potęga Europy, w ostatniej chwili wywalczyły furtkę dla tzw. e-paliw. To paliwa syntetyczne, produkowane z wykorzystaniem odnawialnej energii, wody i wychwyconego z atmosfery dwutlenku węgla. W teorii, ich spalanie ma zerowy bilans CO2. Jednak na ten moment produkcja e-paliw jest niezwykle droga i energochłonna, co stawia pod znakiem zapytania ich masowe zastosowanie. Krytycy, w tym organizacje konsumenckie takie jak BEUC, argumentują, że e-paliwa to droga i nieefektywna próba ratowania technologii, która powinna odejść do lamusa, a pieniądze przeznaczone na ich rozwój lepiej zainwestować w rozbudowę infrastruktury dla aut elektrycznych i obniżenie ich cen.
Inną rozważaną alternatywą jest wodór. Toyota od lat eksperymentuje z silnikami spalinowymi zasilanymi tym gazem. Choć technologia ta jest obiecująca, wciąż znajduje się w powijakach. Problemem pozostaje nie tylko produkcja i magazynowanie wodoru, ale także niska wydajność takich jednostek napędowych w porównaniu do ich benzynowych odpowiedników.
Rynek w rozdarciu: Nadzieje i obawy konsumentów
Tymczasem europejski rynek motoryzacyjny już teraz odczuwa wiatr zmian. Sprzedaż aut z silnikiem Diesla systematycznie spada, rośnie za to popularność hybryd. Samochody w pełni elektryczne, choć ich udział w rynku wciąż jest relatywnie niewielki, zyskują na popularności, kusząc cichą pracą, dynamicznym przyspieszeniem i, w teorii, niższymi kosztami eksploatacji.
Jednak dla przeciętnego Europejczyka, zwłaszcza w krajach o niższych dochodach, jak Polska, wizja przesiadki na auto elektryczne wciąż jawi się jako odległa perspektywa. Barierą pozostaje wysoka cena zakupu, ograniczony zasięg i wciąż niewystarczająco rozwinięta infrastruktura ładowania. Obawy budzi również trwałość baterii i koszty ich ewentualnej wymiany.
Organizacje konsumenckie w całej Europie apelują do polityków i producentów o podjęcie działań, które uczynią elektromobilność bardziej dostępną. Domagają się standaryzacji systemów ładowania, transparentności w informowaniu o realnym zasięgu i kosztach eksploatacji oraz wsparcia dla rozwoju rynku używanych aut elektrycznych.
Polska na rozdrożu
Dla Polski, kraju, w którym sektor motoryzacyjny zatrudnia setki tysięcy osób, a średni wiek samochodu na drogach jest jednym z najwyższych w Unii, nadchodzące zmiany to gigantyczne wyzwanie. Rząd w Warszawie, podobnie jak władze w Rzymie, wyrażał swój sprzeciw wobec bezwarunkowego zakazu sprzedaży aut spalinowych, obawiając się negatywnych skutków dla gospodarki i rynku pracy. Transformacja będzie wymagała nie tylko ogromnych inwestycji w nowe technologie i przekwalifikowanie pracowników, ale także mądrej polityki społecznej, która ochroni najuboższych przed wykluczeniem komunikacyjnym.
Rewolucja czy ewolucja? Scenariusze przyszłości
Czy czeka nas zatem rewolucja? Z pewnością tak, jeśli chodzi o kierunek, w którym zmierza motoryzacja. Era dominacji silnika spalinowego w Europie dobiega końca. Jednak sam proces transformacji będzie miał raczej charakter ewolucyjny, rozłożony w czasie i pełen zwrotów akcji.
Kluczowa będzie klauzula rewizyjna, zapisana w unijnym rozporządzeniu, która w 2026 roku pozwoli na ponowną ocenę postępów i ewentualną korektę kursu. Do tego czasu wiele może się zmienić. Technologia baterii może pójść naprzód, ceny aut elektrycznych mogą spaść, a sieć ładowarek może stać się znacznie gęstsza. Niewykluczone też, że e-paliwa lub wodór znajdą swoją niszę, choć raczej nie jako dominujące rozwiązanie dla transportu indywidualnego.
Jedno jest pewne: przyszłość motoryzacji w Europie będzie elektryczna. Pytanie nie brzmi „czy”, ale „jak szybko” i „ jakim kosztem” ta zmiana się dokona. Od mądrości polityków, innowacyjności inżynierów i świadomych wyborów konsumentów zależeć będzie, czy ta nieunikniona transformacja okaże się sprawiedliwą i zrównoważoną ewolucją, czy też bolesną rewolucją, która pozostawi za sobą więcej pytań niż odpowiedzi. Na razie, słuchając warkotu silników na ulicach europejskich miast, trudno oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy świadkami końca pewnej epoki. Epoki głośnej, pachnącej benzyną i, dla wielu, wciąż pełnej sentymentu.